eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

eGospodarka.plPrawoGrupypl.soc.prawoNieobecnosc nieusprawiedliwiona ucznia › Re: Nieobecnosc nieusprawiedliwiona ucznia
  • Path: news-archive.icm.edu.pl!news.gazeta.pl!newsfeed.pionier.net.pl!news.dialog.net.
    pl!not-for-mail
    From: "Jotte" <t...@w...spam.wypad.polska>
    Newsgroups: pl.soc.prawo
    Subject: Re: Nieobecnosc nieusprawiedliwiona ucznia
    Date: Thu, 10 Apr 2008 00:17:44 +0200
    Organization: Dialog Net
    Lines: 235
    Message-ID: <ftjfa6$3tb$1@news.dialog.net.pl>
    References: <fsh65n$j1d$1@nemesis.news.neostrada.pl>
    <fsh91g$g85$1@atlantis.news.neostrada.pl>
    <fsj6df$p18$1@nemesis.news.neostrada.pl> <fsj76v$hm1$5@inews.gazeta.pl>
    <3...@s...googlegroups.com>
    <fslv5e$ak$2@news.dialog.net.pl> <fsmjoe$aqt$2@inews.gazeta.pl>
    <fso6nk$9c8$1@news.dialog.net.pl> <fste8t$6ia$6@inews.gazeta.pl>
    <fsthl3$iao$1@news.dialog.net.pl> <fsu5ga$mhf$3@inews.gazeta.pl>
    <fsubfk$4j9$1@news.dialog.net.pl> <fsugof$mhf$7@inews.gazeta.pl>
    <fsuigk$8t4$1@news.dialog.net.pl> <fsuqe4$1pg$1@inews.gazeta.pl>
    <ft0nt5$i0o$1@news.dialog.net.pl> <ft20rp$h2e$1@mx1.internetia.pl>
    <ft3drk$573$1@news.dialog.net.pl> <ftcnbr$2mu$1@mx1.internetia.pl>
    <fte7mt$rsv$3@news.dialog.net.pl> <ftfjcs$p9i$1@mx1.internetia.pl>
    <ftfsbh$pr6$1@news.dialog.net.pl> <fti02b$itt$1@mx1.internetia.pl>
    NNTP-Posting-Host: dynamic-62-87-242-235.ssp.dialog.net.pl
    Mime-Version: 1.0
    Content-Type: text/plain; format=flowed; charset="iso-8859-2"; reply-type=response
    Content-Transfer-Encoding: 8bit
    X-Trace: news.dialog.net.pl 1207779462 4011 62.87.242.235 (9 Apr 2008 22:17:42 GMT)
    X-Complaints-To: a...@d...net.pl
    NNTP-Posting-Date: Wed, 9 Apr 2008 22:17:42 +0000 (UTC)
    X-Priority: 3
    X-MSMail-Priority: Normal
    X-Newsreader: Microsoft Outlook Express 6.00.2900.3138
    X-MimeOLE: Produced By Microsoft MimeOLE V6.00.2900.3198
    Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.soc.prawo:527541
    [ ukryj nagłówki ]

    W wiadomości news:fti02b$itt$1@mx1.internetia.pl LM <l...@g...pl>
    pisze:

    >> A teraz wrómy do mojego pytania z wcześniejszej części dyskusji, które
    >> ci zadałem, a które ci widać umkło (forma zamierzona) mniej czy
    >> bardziej celowo - co wówczas, gdy statut takich regulacji nie zawiera?
    > Wówczas honorowane jest zwolnienie od KAŻDEGO lekarza, nie tylko od
    > specjalisty. To chyba oczywiste.
    Każdego??? Skąd, to zwykła bzdura. Niby dlaczego? - oczywiście pytam o
    podstawę prawną.
    Zacznij trochę myśleć co piszesz, bo uczniowie i rodzice zaczną przedstawiać
    zwolnienia nawet od lekarza weterynarii i żądać honorowania.

    > Jeśli na zaświadczeniu jest napisane, że należy ucznia zwolnić z
    > wszystkich lekcji, to należy to zrobić - bo nauczyciel nie jest
    > merytorycznie przygotowany do rozstrząsania tego wątku, a możę się
    > okazać, że dla tego typu złamania niewskazane jest np. długotrwałe
    > siedzenie, w tym także na lekcji matematyki.
    Nie wyobrażam sobie rozsądnego nauczyciela podważającego _medyczne_ podstawy
    stwierdzenia przez lekarza niezdolności ucznia do czegośtam (nawet jeśli
    nauczyciel przy okazji sam lekarz).
    Swoją drogą na zaświadczeniu nie powinno być IMO podanego schorzenia.
    No chyba, że pojedziemy po bandzie i uczeń przyniesie nam w podskokach
    zaświadczenie, że nie może ćwiczyć bo miał amputację obu kończyn. ;)))
    Natomiast nauczyciel może zakwestionować wiarygodność dokumentu (z różnych
    względów). I odmówić na jego podstawie usprawiedliwienia. Można tu, dla
    zbliżenia stanowisk, użyć innego określenia - wstrzymać decyzję o
    usprawiedliwieniu lub odmowie do czasu wyjaśnienia sprawy i wszcząć
    odpowiednie postępowanie wyjaśniające.

    >>> I znowu - nie dotarła do Ciebie jedna rzecz. Że już nie żyjemy w
    >>> komuniźmie i to rodzice odpowiadają za dzieci, a nie państwo i jego
    >>> organy.
    >> Aaaa, to tu jest pies pogrzebany, takie fobie działają...
    > To nie są fobie - to jest postrzeganie różnicy...
    Wg mnie to fobia. Nie zajmuję się polityką i nie widzę potrzeby mieszania
    jej do działalności dydaktyczno-wychowawczej.

    > Tylko niektórzy nie zauważają, że zmieniają się czasy, realia, prawa i
    > obowiązki...

    Na pewno jesteś święcie przekonany, że ty to wszystko zauważyłeś.
    Wiedz jednak, że to zdanie nie musi być przez wszystkich podzielane.
    Właściwie, to przez nikogo nie musi...

    >>> Ja nigdy nie proszę nauczyciela o usprawiedliwienie nieobecności
    >>> dziecka. Ja JĄ USPRAWIEDLIWIAM i jedyne o co proszę, to o odnotowanie
    >>> tego faktu w stosownej dokumentacji szkolnej.
    >> Ja, ja, ja. Bufonada.
    > Jeżeli bufonadą jest przyznawanie się do tego, ze jestem rodzicem i z
    > tego tytułu mam okreśone prawa, to tak - jestem bufonem.
    Dobrze wiesz (cholera! - a może jednak nie?) o co mi chodzi.

    > Ja spłodziłem dziecko,
    No, w każdym razie takie masz przekonanie... ;)

    > ja wychowuję dziecko,
    W każdym razie usiłujesz, mam nadzieję...

    > ja za niego odpowiadam i ja mam w
    > związku z tym określone prawa i obowiązki.
    Fakt.

    >> A cóż to za argument? Trafisz w końcu na jakiegoś w miarę sensownego
    >> belfra, co ci nosa przytrze i tyle.
    > Bardzo bym się zdziwił, a on jeszcze bardziej.
    Szkoda, że nie ma szansy abyś trafił na mnie. Faktycznie byś się zdziwił,
    gwarantowane.

    >> Twoja prośba nie musi być spełniona.
    > Oczywiście - jak każda prośba. Nawet się to parę razy zdarzyło. W takim
    > przypadku składam skargę na nauczyciela do dyrektora, ew. w dalszej
    > kolejności do kuratora.
    No i o to chodzi. Nauczyciel nie decyduje ostatecznie. Rodzic/uczeń ma
    możliwości odwoławcze, istnieje scieżka postępowania. Ale o tym już też
    pisałem przecież.

    > Piszę ewentualnie, bo jeszcze się nie zdarzyło (a było to z racji
    > przeprowadzek kilka różnych szkół), żeby dyrektor nie przyznał mi racje i
    > nie załatwił tej sprawy, zwykle przy tej okazji (już
    > z jego własnej inicjatywy) przywołując nauczyciela do pionu. :-P
    > Żeby było jasne - nigdy nie robiłem awantur - zawsze tylko grzecznie i
    > stanowczo przedstawiałem swoje racje.
    Znam bardzo różne przypadki.
    Czasem faktycznie rodzic ma rację.
    Czasem jest tak tak, że dyrektorzyna (jakość kadry kierowniczej polskiej
    oświaty jest ogónie rzecz biorąc tragiczna, żenująca, sprawdź sobie) po
    prostu popełnia błędy z głupoty, niewiedzy, przekonania o własnej
    nieomylności. I ratuje się z nich kosztem podwładnego.
    Z kolei belfry - jak już pisałem - to w masie swej tchórze i konformiści, co
    jest oczywistym efektem wieloletniej negatywnej selekcji do zawodu.
    (Przyznać jednak należy, że merytorycznie są generalnie całkiem dobrzy i
    świadczą usługi edukacyjne o jakości potężnie przewyższającej cenę, jaką za
    nie otrzymują.)
    Ale znam i inne przykłady. Dyrektor z nauczycielem zastanawiając się co
    zrobić z pieniącym się w pretensjach rodzicem-debilem łagodzą sprawę dla
    dobra ucznia. Aby mu nie szkodzić, ma już wystarczjąco trudno mając rodzica
    idiotę, nie warto mnożyć konfliktu.
    I takiemu baranowi odgrywa się potem scenkę, żeby już poszedł.
    Dla _normalnego_ nauczyciela dobro i przyszłość ucznia są najważniejsze w
    takich sytuacjach. Nawet za te obraźliwe pieniądze.

    >>> Nauczyciel uznaniowo traktując jakiekolwiek uzasadnienia tego typu
    >>> uzurpuje sobie prawo do oceny postępowania rodziców i na tej podstawie
    >>> podejmowania jakichś działań.
    >> Nie uzurpuje. On je ma. On nie tylko uczy, ale i wychowuje.
    > Ale dzieci, nie rodziców. Nauczyciela, który podważa autorytet rodziców,
    > szanująca się szkoła wywala na zbity pysk.
    Najpierw musi być co podważać.
    Szanująca się szkoła realizuje program swój dydaktyczno-wychowawczy.
    W razie potrzeby interweniuje także za pomocą posiadanych środków w
    środowisko rodzinne ucznia.
    Gówniany rodzic dostaje czasem, na co zasłużył, choć często zbyt rzadko.

    > Bo właśnie to jest skrajnie niewychowawcze.
    Kolejny raz generalizujesz i kolejny raz popełniasz ten sam błąd braku
    szerszych horyzontów myślenia.
    Czy ty jesteś pewien, że umiesz wychowywać?
    Rodzic ma _prawo_ do wychowywania swoich dzieci i to jest jego gwarantowane
    prawo. Nic natomiast nie gwarantuje, że on to umie robić. I w ogóle to prawo
    nie jest mu dane bezwarunkowo, może yc ograniczone a także odebrane.
    Nauczyciel ma do wychowywania fachowe przygotowanie, co jest warunkiem sine
    qua non aby w ogóle był nauczycielem. A ty co masz?
    A jeśli nic nie masz, to jakim prawem chciałbyś kwestionować kwalifikacje i
    decyzje osoby posiadającej wiedzę tobie obcą?
    Zdaje się, że protestowałeś przeciwko (po prawdzie przez ciebie samego
    wyimaginowanemu) prawu do kwestionowania przez nauczyciela orzeczenia
    lekarskiego.

    > Nota bene - rozsądny rodzic takoż (poza absolutnie skrajnymi przypadkami)
    > nie podważa autorytetu nauczyciela i takie sprawy załatwia dyskretnie.
    Pytanie - co to jest autorytet? Licencja na nieomylność?

    >> W tym ujęciu uczeń pełnoletni sam odpowiadający za siebie, może podjąć
    >> próbę usprawiedliwienia nieobecności na zasadzie "nie byłem na
    >> zajęciach, bo podjąłem taką decyzję", a nauczyciel miałby takie coś
    >> odnotować jako nieobecność usprawiedliwioną.
    > A i owszem
    i znowu w bagnie absurdu... no to podstawę prawną poproszę.

    > - po czym powinien zgłosić fakt unikania przez ucznia obowązku szkolnego.
    Co?! Za jedną czy nawet kilka nieobecności??

    >> Pogrążasz się w absurdach.
    > Pozornie - tylko Ci się tak wydaje.
    Czytam, co piszesz, choć nie mogę powiedzieć, że czerpię z tych treści jakąś
    nieznaną mi przedtem wiedzę. Zdecydowanie pozostanę przy swoim zdaniu.

    >> (a w ogóle to odsyłałem do rozporządzenia
    >> o ocenianiu - przeczytane?).
    > Tak. Nie znalazłem tam zapisu że nauczyciel ma prawo kwestionować
    > usprawiedliwienie rodziców.
    Twój problem i błąd polega na tym, że oczekujesz aby przepisy prawne
    określały dokładnie każdą sytuację i dawały jednoznaczną receptę na każdą z
    nich.
    Jest to dowodem kompletnej nieznajomości materii, na temat której się
    wypowiadasz i którą nieporadnie usiłujesz się posługiwać.
    Tak się po prostu nie da, naprawdę.
    Czy wyobrażasz sobie, że przepis określi limity stron wypracowania które
    nauczyciel może zadać uczniom, od ilu decybeli on na nich krzyczy, czy wolno
    mu nakazać uczniowi odpowiadanie przy tablicy itp.?
    Obowiązkiem nauczyciela jest dokonywanie oceny stanu wiedzy i postępów
    ucznia. Oczywiście można na wiele sposobów. Ale jest kwestia klasyfikacji.
    Zgodnie z rozporządzeniem uczeń może nie zostać sklasyfikowany jeśli jego
    nieobecności przekroczyły 50% czasu przeznaczonego na zajęcia z danego
    przedmiotu.
    (To także może budzić wątpliwości, bo czy przyjście na lekcję 10 min. przed
    jej końcem to spóźnienie czy nieobecność? Prawo nie określa.).
    Przyczyna jest jasna - z powodu tylu nieobecności nauczyciel może uznać
    (tak, tak - po prostu uznać), iż nie podstaw do dokonania oceny. Jednak
    jeśli są to nieobecności usprawiedliwione, to egzamin klasyfikacyjny należy
    się uczniowi jak psu zupa, zaś jeśli nie - to musi o niego prosić.
    To nauczyciel decyduje, czy mimo 50% absensji ma podstawę do oceny, czy nie.
    W większości przypadków to on również jest egzaminatorem. Oczywistym jest
    więc (przynajmniej dla mnie), że to on decyduje o usprawiedliwieniu
    nieobecności. prawo to, nie uwalnia go rzecz jasna od odpowiedzialności za
    błąd w tej materii, o czym już rozmawialiśmy.
    Jeśli się dobrze wczytasz w to rozporządzenie to zauważysz tam jeszcze
    jeden, kolosalny absurd związany z klasyfikacją 50% nieobecności na
    usprawiedliwione i nieusprawiedliwione.
    Sprawdź się - znajdź go i daj znać, jeśli ci się uda albo będzie ci się tak
    zdawało.

    >> Takiego rodzica jak ty, to trzeba po prostu krótko za twarz i
    >> przywołać do porządku, żeby nie przeszkadzał.
    > Tobie się epoki pomyliły. Póki to ja płacę nauczycielowi za uczenie
    > mojego dziecka (a tak jest nawe w szkole publicznej, bo jego pensja
    > idzie z moich podatków), to co najwyżej ja go mogę za twarz i trzymać
    > któreko, a on mi co najwyżej może na pędzel.
    Już cię pouczałem, że możesz sobie najwyżej podrygiwać.
    Przede wszystkim posyłając swoją mniej czy bardziej udaną progeniturę do
    szkoły niefinansowanej z budżetu nie płacisz nauczycielowi, tylko
    instytucji.
    Szkole tzw. państwowej (budżetowej) w ogóle bezpośrednio nie płacisz, bo
    bulisz haracz w postaci podatku, z którego kasa idzie na szkoły zawsze wg
    decyzji dysponenta (państwa), nawet jeśli podatnik nie dopuścił się wcale
    rozrodu, czy rozmnożył się jak nornica. Co więcej możesz korzystać z
    dobrodziejstwa oświaty dla siebie czy swoich produktów nawet będąc
    bezrobotnym rencistą, który nigdy nie pracował i mając nadmiar wolnego czasu
    produkował potomstwo.
    Wówczas JA zrzucam się na ich kształcenie (a nikt mnie o zdanie nie pyta)
    podatkami.
    Nazywa się to solidaryzm społeczny i ogólnie nie jest to zła idea (wiesz kto
    ją wymyślił?).
    Wszystko to powinieneś łatwo zrozumieć.
    Nauczycielowi płaci pensję pracodawca.
    Ktokolwiek by nim był.
    Koniec, kropka.
    Zawsze możesz być niezadowolony ze świadczonej ci usługi.

    >> Życzę trafienia na takiego, co cię do pionu przywróci i naprostuje
    >> odpowiednio.
    > Jakoś jeszcze się w piątej z kolei szkole taki nie znalazł - i to nie są
    > szkoły na zadupiu, lecz w dużych miastach. I jeszcze raz powtórzę -
    > NIGDY nie robiłem awantur - zawsze rozmawiałem grzecznie, aczkolwiek
    > stanowczo - jedynie przedstawiając swoje argumenty. Więc nie ustępowali
    > przed siłą, tylko przed rozsądkiem.
    No wiesz, jakbyś rozmawiał niegrzecznie to mógłbyś po prostu wylecieć za
    drzwi. Nie ma obowiązku tolerowania impertynencji i chamstwa.
    Niemniej - wybacz, ale czytając w tym wątku to, w co zapewne również ten
    swój "rozsądek" angażowałeś myślę, że przyczyny ustępowania mogły być często
    inne.
    Pisałem ci, że nauczyciele (i dyrektorzy, są to wszak w większości
    nauczyciele) to tchórze i konformiści.
    Powinieneś trafić na nauczyciela, któremu wisi kalafiorem ewentualność
    konfliktu, zadrażnień z dyrekcją czy ogranem prowadzącym l/lub nadzorującym,
    nauczycielem który ma porządny zawód zapewniający przyzwoite stabilne środki
    utrzymania i który wie, że belferka jest dla niego w gruncie rzeczy
    uprzejmością dla uczniów i rodziców, działalnością hobbystyczną i
    charytatywną.
    Przydałoby ci się takie doświadczenie.

    --
    Jotte

Podziel się

Poleć ten post znajomemu poleć

Wydrukuj ten post drukuj


Następne wpisy z tego wątku

Najnowsze wątki z tej grupy


Najnowsze wątki

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1