eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

eGospodarka.plPrawoGrupypl.soc.prawo › "Krakowiak" wypuszczony
Ilość wypowiedzi w tym wątku: 1

  • 1. Data: 2019-06-19 17:39:43
    Temat: "Krakowiak" wypuszczony
    Od: u2 <u...@o...pl>

    z kicia :

    https://www.msn.com/pl-pl/wiadomosci/opinie/najgroźn
    iejszy-gangster-z-lat-90-wyszedł-na-wolność-przykryw
    kowiec-krakowiaka-ma-obniżoną-emeryturę/ar-AACOJ3M

    Janusz T., ps. Krakowiak - jeden z najbardziej brutalnych gangsterów z
    lat 90. - wychodzi na wolność. Oficer policji, który pod przykryciem
    rozpracował jego grupę, ma dziś - w ramach dezubekizacji - obniżoną
    emeryturę. Zastanawia się, kiedy na niego będzie zlecenie i czy było warto.

    Z katowickiego zarządu Biura do Walki z Przestępczością Zorganizowaną
    przyszedł rozkaz: znaleźć człowieka, który przeniknie do jednej z
    najniebezpieczniejszych struktur mafijnych w Polsce, działającej na
    Śląsku grupy ,,Krakowiaka". Jerzy miał za sobą lata służby w wydziale
    antyterrorystycznym Komendy Stołecznej Policji. Wcześniej doświadczenie
    w wydziale zabezpieczenia stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych i od
    zawsze pasję do boksu.

    Człowiek, którego miał rozpracować - gdyby nie fakt, że stanął po
    stronie zła - był do niego w pewnym sensie podobny. Janusz T., ps.
    Krakowiak, podobnie jak Jerzy trenował sztuki walki. Tyle że popularne
    za komuny judo, w którym najlepsze wyniki miała wówczas... milicyjna
    Gwardia. Jego ksywa pochodzi od sposobu kopania leżącego przeciwnika.
    Mówiono o nim, że wyglądał wówczas jakby tańczył krakowiaka.
    Janusz po 89. stał się jednym z najbrutalniejszych i
    najniebezpieczniejszych gangsterów. Jerzy jednym z najbardziej
    uzdolnionych i niebezpiecznych przykrywkowców - policjantów, którzy
    dysponując zbudowaną legendą, wnikali w rozwijające się struktury
    przestępcze. To zdobyte przez niego informacje przyczyniły się do
    rozbicia gangu ,,Krakowiaka".

    We wtorek losy Janusza i Jerzego znów się połączyły. ,,Krakowiak" po 20
    latach wychodzi na wolność. Jerzy, któremu w ramach ustawy
    dezubekizacyjnej obniżono emeryturę, rozważa, jak odnaleźć się w nowej
    rzeczywistości.

    Cyngiel mówi: sprawdzam

    - Znałem się na broni, materiałach wybuchowych. Wcześniej ostro
    trenowałem boks, jako szczeniak weryfikowałem umiejętności na ulicy,
    moja twarz była po przejściach: kość jarzmowa złamana w trzech
    miejscach, nos też wypracowany. No, pasowałem do środowiska - opowiada
    Jerzy. Do grupy przeniknął rok przed aresztowaniem ,,Krakowiaka".

    Jerzy, rocznik 1957, bez względu na robotę zawsze posługiwał się
    prawdziwym imieniem. To na wypadek, gdyby ktoś z prawdziwego życia
    rozpoznał go na ulicy. Zmieniał za to nazwiska i legendy. W AT
    (oddziałach antyterrorystycznych) na potrzeby tej akcji ochrzczono go
    ksywą ,,Zwierzak".

    Janusz T., rocznik 1963. Zaczynał w Nowej Hucie. Tam w latach 70.
    dokonywał pierwszych przestępstw, napadał na pijanych mężczyzn
    wracających z restauracji. Kradł im zegarki i portfele. Pod koniec lat
    80. przeprowadził się na Śląsk, do położonego 12 km od Katowic Będzina.
    Nie wzbudzał podejrzeń sąsiadów, którzy z tamtych czasów zapamiętali
    efektowne BMW stojące na podjeździe jego domu.

    Janusz miał zasady. Werbował do swojej grupy sprawdzonych bandytów.
    Takich, co mieli już do czynienia z policją. Zdzisława Ł., ps. Zdzicho,
    wcześniej instruktora ze szkoły karate, uczynił jednym z
    najgroźniejszych cyngli polskiego świata przestępczego. Ł. z czasem
    został zbrojmistrzem gangu. Zasłynął z brutalnych testów, jakim poddawał
    ludzi, sprawdzając, czy nie są policyjnymi agentami.

    Janusz zapewnił kryjówkę legendzie polskiego podziemia, gdańskiemu
    gangsterowi Nikodemowi S., ps. Nikoś. Zaskarbił sobie jego wdzięczność i
    w kolejnych latach zdobył monopol na kradzieże samochodów w południowej
    Polsce. W latach 90. gang ,,Krakowiaka" wymuszał też haracze i handlował
    narkotykami. Janusz zarejestrował się jako taksówkarz, ale zamiast na
    postoju, był widywany regularnie w kasynie katowickiego hotelu Warszawa.

    Dbał, by jego grupa rozrastała się na wzór sycylijski. Miała swojego
    skarbnika i egzekutora, którym był wspomniany ,,Zdzicho". Powstał też
    fundusz, z którego wspierano rodziny zatrzymanych przez policję
    żołnierzy gangu. ,,Krakowiak" chciał też mieć swoich ludzi w sądach i
    prokuraturze. Dlatego wybranym młodym ludziom z wiernych mu rodzin
    finansował prawnicze studia. Został ojcem chrzestnym dzieci wspólników,
    w tym swojej prawej ręki, Wiesława Cz. ,,Kastora", późniejszego świadka
    koronnego.

    Rozkochaj i zdradź

    W 1998 r. grupa ,,Krakowiaka" była na fali. Gangsterzy bawili się i
    robili interesy w hotelu Warszawa. Jerzy także zaczął się tam regularnie
    pokazywać. Przychodził do baru, zamawiał drinka z górnej półki,
    zostawiał potężne napiwki. - Moja legenda mówiła, że jestem facetem ze
    wschodnimi korzeniami i znajomościami. Przez kilka lat nie było mnie w
    kraju, wróciłem, działałem przy granicy, m.in. organizując przemyt
    papierosów z Białorusi, ale skończyła mi się kreska (znajomości na
    przejściach) i postanowiłem się przebranżowić - opowiada. Miał do
    dyspozycji prawdziwą kartę. Gdyby trzeba było nagle wydać 100, 200 tys.
    na pokazową transakcję, szedł do banku i wypłacał. Jego nazwisko
    operacyjne i konto bankowe było stale monitorowane. - Gdyby ktokolwiek,
    np. zblatowany policjant, chciał mnie sprawdzić w kartotece, zaraz ten
    ruch wyświetliłby się w bazie - mówi. Miał NIP, PESEL, mieszkanie
    kupione na operacyjne nazwisko, sąsiadów, którzy go znali, bo rozmawiał
    z nimi i robił zakupy w osiedlowym sklepie. Żeby jeszcze bardziej
    uwiarygodnić legendę, odgrywał z grupą policjantów przygotowane scenki.
    Raz przyjechała grupa chłopaków z miasta. Weszli w sześciu do hotelu.
    Jerzy siedział w holu z ludźmi ,,Krakowiaka". - Potem nawet Jasiek (tak
    też mówiono na Janusza T. Dysponował również ksywą ,,Dusiciel") się
    zjawił. Na jego oczach finalizowałem narkotykowy deal. Barczyste chłopy
    przekazywały mi opakowania wyglądające tak, jakby w środku była kokaina.
    Transakcja była na 100 tys. dol. W latach 90. - kupa kasy. Po wszystkim
    zagadałem do Jaśka. Mówię: słuchaj, to twój teren, ja jestem na
    gościnnych występach. Chcę być w porządku, ale też potrzebuję gwarancji
    bezpieczeństwa. Zaoferowałem spory procent od transakcji. Jasiek uznał,
    że tematu nie ma i kazał barmanowi polać nam obu do kieliszków. Uznał
    zapewne, że jeszcze na mnie zarobi.

    Później było morze wódki, wspólne kolacje, rozmowy. - Jak ktoś opowiada
    o pracy operacyjnej w świętoszkowatym tonie, bzdury mówi - ocenia Jerzy.
    Ale nawet na granicy świadomości i w pijackim zwidzie człowiek musiał
    trzymać się legendy. Bo gangsterzy mieli prosty test dla nowych: podczas
    bankietów zawsze ktoś nie pił, zadawał niby banalne pytania i słuchał
    odpowiedzi. Po kilku dniach sytuacja się powtarzała. Jeśli wyłapał
    różnicę, rodziło to podejrzenia.

    Jerzy był świadkiem dogadywania interesów gangu ,,Krakowiaka". Widział, z
    jaką brutalnością obchodzą się z kobietami, jak wymuszają na ludziach
    uległość. Nauczył się milczeć. Zauważył, że im mniej zainteresowanego
    udawał, tym bardziej ludzie z otoczenia ,,Krakowiaka" się popisywali. W
    ten sposób wiedział, gdzie handlują, czym, gdzie trzymają samochody z
    kradzieży.

    - Nie mogłem ot tak poprosić o załatwienie broni czy narkotyków, bo nie
    byłoby z tego dowodu dla sądu. Musiałem prowadzić rozmowę tak, by to oni
    zaproponowali mi fanty ekstra, a ja się na nie łaskawie zgadzałem -
    opowiada Jerzy. Przyznaje: w tamtych czasach był przyjacielem i kumplem
    gangsterów. - Na tym ta praca polega: rozkochaj i zdradź.
    Przynajmniej co dwa, trzy dni musiał składać raport z informacji, które
    uzyskał. To była potężna biurokracja. Dziesiątki stron nazwisk, adresów,
    telefonów. Kto, z kim i gdzie się spotkał. Kim gang się interesuje, kogo
    ma w kieszeni. Każda informacja, żeby mogła być dowodem dla prokuratury
    czy sądu, musiała zostać potwierdzona działaniami operacyjnymi.

    Każdy przykrywkowiec dostaje do danej roboty oficera prowadzącego, z
    angielskiego - cover mana. Ta angielszczyzna to pozostałość po
    szkoleniach, na jakie jeździli polscy oficerowie w latach 90.
    Organizowała je jednostka brytyjskiej policji zwana SO 10.
    Jerzy ze swoim prowadzącym mieli więc konspiracyjne mieszkanie do
    nagłych spotkań i skrzynkę kontaktową, do której trafiały m.in. raporty
    i taśmy z podsłuchów. Mieli też umówione hasła. Co jakiś czas Jerzy
    odbierał telefon i wypowiadał słowo klucz. To był znak, że wszystko z
    nim w porządku.

    Czy się bał? Tylko głupi się nie boi. Dwa razy myślał, że jest źle. -
    Siedzieliśmy w kasynie hotelu Warszawa, gdzie odbywały się spotkania z
    poważniejszymi klientami. Przy okazji gangsterzy obserwowali, jak
    ludziom idzie gra. Gdy ktoś wygrał znaczną sumę i zwyczajowo wychodził
    bocznymi drzwiami, ludzie ,,Krakowiaka" czasem na niego czekali. Kiedy z
    nim kończyli, cieszył się, że żyje. To nic, że bez grosza z wygranej -
    mówi. - Któregoś razu widzę, jak do baru prowadzą faceta. W brązowym
    garniturze, pod krawatem i przedstawiają go jako prokuratora - dodaje.
    Wtedy po raz pierwszy w życiu poczuł, jak trzęsą mu się łydki, potem
    kolana, uda. Później zaczęły drżeć dłonie. Bo co prokurator tu robi? Co
    wie? W głowie nerwowo przeskakiwały mu myśli. W sprawę wtajemniczony był
    komendant główny policji, prokurator nadzorujący i minister spraw
    wewnętrznych, który ostatecznie podpisywał zgodę na działania. Czy
    gdzieś był przeciek? - Niewiele myśląc, poprosiłem barmana, by polał
    wszystkim, a mnie w pierwszej kolejności. Ludzie mierzyli mnie
    spojrzeniami ,,No co, każdego by telepało, gdyby nagle stanął oko w oko z
    prokuratorem" - odparowałem.

    Wysłał wtedy SMS z umówionym hasłem do swojego cover mana. Szybko udało
    się ustalić, że przecieku nie ma, a prokurator załatwiał z
    ,,Krakowiakiem" swoje interesy. - Taka bonusowa informacja - uśmiecha się
    ponuro.

    Innym razem w rozmowie z ,,Kastorem" rzucił coś o Januszu T. - Po
    nazwisku pojechałem, na co mój rozmówca zareagował błyskawicznie. Skąd
    wiem, jak Jasiek ma na nazwisko, skoro w grupie nigdy się go nie
    używało? Zamarłem, ale zaraz udałem oburzonego: Co? Ja bym nie wiedział?
    - wspomina Jerzy. Był na siebie zły, bo popełnił błąd: przykrywkowiec
    nie może pokazać, że wie więcej.

    Przez rok żył życiem ludzi gangu. Z czasem poznał ich problemy z
    kochankami, dziećmi, z urzędem skarbowym. Wiedział, że ,,Krakowiak" miał
    kilka zagranicznych aut, ale na co dzień jeździł polonezem, w którym
    trzeba było nieźle trzepnąć drzwiami, by się domknęły. Żołnierze
    przynosili z włamów kilogramy złota. Wśród biżuterii zdarzały się i
    sztabki. Mówili mu: weź, to na porycie twoich kosztów. Gdy szedł
    transport kokainy, nie było problemów, by puścić na lewo kilogram.
    Zresztą, w grupie każdy przycinał na boku. Przed ,,Krakowiakiem"
    rozliczał się np. z każdych 10 kg, ale u producenta brał więcej. - Kasa,
    jaką widziałam, przebijała wielokrotnie pensję podinspektora, którym
    wtedy byłem - mówi. Czy go kusiła? Jasne. Ale gdyby wziął, byłby
    sprzedajnym psem.

    Oferta nie do odrzucenia

    Jerzy dostarczył materiały, które pozwoliły aresztować i postawić
    zarzuty ,,Krakowiakowi". Jego słowa potwierdził ,,Kastor" i inni
    przestępcy, którzy sprzedali Janusza T. Ten został zatrzymany przez
    policję 18 stycznia 1999 r. - Zocha, dzwoń do adwokata, to jakieś
    nieporozumienie, ja wkrótce wrócę - miał powiedzieć żonie, gdy
    wyprowadzano go z domu w Będzinie. Nie spodziewał się, że to zajmie
    blisko 20 lat.

    Wiesław Cz. (,,Kastor") jeszcze pod koniec 1998 r. został zatrzymany
    przez policję. Najwyraźniej nie miał ochoty na długą odsiadkę. To był
    czas, gdy obowiązywała ciągle nowa i wzbudzająca kontrowersje wśród
    prawników ustawa o świadku koronnym. ,,Kastor" stał się jednym z nich,
    dostał policyjną ochronę, nowe nazwisko, obiecano mu operację plastyczną.

    Jerzy wyszedł z tej operacji czysto. Pozostał poza podejrzeniem grupy.
    Materiały CBŚ w Katowicach potwierdziły to jednoznacznie. Dlatego
    jeszcze dwa miesiące po aresztowaniu Janusza jeździł do Katowic. Dostał
    nawet propozycję przejęcia schedy po ,,Krakowiaku". - Gangsterzy widzieli
    we mnie najlepszego kandydata, ale nie miałem zgody na kontynuowanie
    operacji. Żałuję, bo pod koniec 1999 r. do Polski wchodziła
    niebezpieczna grupa z byłej Jugosławii. Szukała w Polsce mocnego składu,
    a zajmowała się wszystkim, z czego były pieniądze. Porwania, narkotyki,
    materiały wybuchowe, fałszerstwa... Byli m.in. współwłaścicielami wielkiej
    dyskoteki na obrzeżach Katowic. Gdybym został szefem, możliwości
    infiltracji byłyby nieograniczone - mówi.

    Proces Janusza T. rozpoczął się w 2001 r. przed Sądem Okręgowym w
    Katowicach. Pierwsza rozprawa zakończyła się skandalem. Skuty kajdanami
    ,,Krakowiak" niespodziewanie przyznał, że jest ,,człowiekiem z miasta i
    wszystkich wyśle do piachu". Chwilę później śpiewał ,,Kawiarenki" i
    rozbierał się do naga. W sprawie gangu toczyło się potem kilka
    niezależnych procesów. Sam Janusz pokazywał się w różnych odsłonach.
    Najpierw szaleńca, potem nawróconego grzesznika, który na rozprawy
    przyjeżdżał z Pismem Świętym. O wiele czynów oskarżał Zdzisława Ł.
    (,,Zdzicho"), nazywając go szatanem wcielonym.

    Kilka miesięcy temu podczas jednej z kolejnych rozpraw Janusz T. mówił:
    - Siedzę 20 lat za coś, czego nie zrobiłem. Kiedy policja zabrała mnie z
    domu, moje dzieci były małe. Teraz mam już pięciu wnuków. Kiedy mnie
    odwiedzają, pytają: ,,Dziadek, kiedy wyjdziesz na wolność?".

    Przed Sądem Apelacyjnym w Katowicach 25 kwietnia zakończył się główny
    wątek procesu. Sędziowie nie mieli wątpliwości, że w latach 90. na
    Śląsku, w Zagłębiu i na Podbeskidziu działał ,,związek przestępczy o
    charakterze zbrojnym" kierowany przez Janusza T. - Ten związek był
    zhierarchizowany i nastawiony na zyski z przestępczej działalności -
    podkreślał na sali rozpraw sędzia Andrzej Ziębiński.

    Sąd uwzględnił 13 zarzutów i uznał, że ,,Krakowiak" dopuścił się m.in.
    napadów z bronią w ręku oraz kradzieży. Suma wymierzonych mu kar za
    poszczególne czyny wyniosła 49 lat. Orzeczono jednak karę łączną 15 lat
    pozbawienia wolności. Jednocześnie sędziowie zdecydowali o uchyleniu
    wobec ,,Krakowiaka" tymczasowego aresztu.

    - Zakończony został główny wątek sprawy, ale w kwestii trzech
    najpoważniejszych zarzutów sąd uznał, że wymagają one ponownego
    rozpoznania - mówi DGP sędzia Robert Kirejew, rzecznik Sądu Apelacyjnego
    w Katowicach.

    Do ponownego rozpoznania przez katowicki sąd okręgowy skierowano zarzut
    dotyczący zlecenia zamachu na szefa mafii białoruskiej w Polsce. Za ten
    czyn ,,Krakowiak" oraz Marek M., ps. Oczko, zostali skazani w 2016 r.
    przez sąd pierwszej instancji na 25 lat więzienia. Do rozpatrzenia idzie
    też kwestia usiłowania zabójstwa mężczyzny w Koninie oraz produkcji
    amfetaminy. Wątpliwości sądu budzą zeznania świadka koronnego, który
    opowiadał, że szczegóły zamachu na szefa mafii białoruskiej w Polsce
    omawiano w jednym z katowickich hoteli. W ocenie obrony takiego
    spotkania w ogóle nie było.

    Areszt, w którym ,,Krakowiak" spędził blisko 20 lat, został zaliczony na
    poczet kary. - Według stanu na moment wydania ostatniego wyroku Janusz
    T. miał wyjść na wolność w październiku 2021 r. - mówi sędzia Kirejew.
    Sytuacja jednak się zmieniła, gdyż 11 czerwca Sąd Okręgowy w Katowicach
    wydał wyrok łączny, którym objął wszystkie dotychczasowe skazania
    Janusza T. i 14 wcześniejszych wyroków zredukował do jednej kary łącznej
    15 lat pozbawienia wolności. Na jej poczet zaliczył dotychczasowy pobyt
    w więzieniu, uznał więc karę za wykonaną w całości i nakazał
    natychmiastowe zwolnienie Janusza T. z zakładu karnego. - To oznacza, że
    właśnie opuścił on mury więzienia. Sąd wydający wyrok łączny nie mógł
    postąpić inaczej. Musiał stosować przepisy w wersji najkorzystniejszej
    dla skazanego, a do 2010 r. kodeks karny nie zezwalał na orzeczenie kary
    łącznej powyżej 15 lat pozbawienia wolności, jeśli wcześniejsze kary nie
    były wyższe od 15 lat. Mogło być inaczej, gdyby ostało się skazanie na
    25 lat, jednakże takie rozstrzygnięcie jest obecnie mało prawdopodobne z
    uwagi na uchybienia w dotychczasowym postępowaniu dowodowym, na które
    wskazał Sąd Apelacyjny, uchylając ostatni wyrok w części dotyczącej
    najpoważniejszych zarzutów.

    Będę się bronił

    Jerzy jest dziś na emeryturze. Dostaje ok. 1700 zł, bo objęła go ustawa
    dezubekizacyjna. To dlatego, że przez niespełna cztery lata pracował w
    SB. Najpierw pracował w Biurze C, czyli w archiwum, a następnie w
    Departamencie V, czyli dzisiejszym odpowiedniku tzw. dojebu, czyli
    Departamentu Ochrony Interesów Ekonomicznych Państwa. - W 1989 r. miałem
    32 lata. Mogłem sobie dać spokój z RP i zrobić to, co mój przyjaciel.
    Obaj byliśmy już spakowani. On wyjechał do Legii Cudzoziemskiej, ja
    zostałem. Włączył mi się sentyment za AT (oddziały antyterrorystyczne) -
    mówi. Wspomina, jak w latach 90. w USA, w Arizonie odbywały się
    szkolenia organizowane dla polskich oficerów. Amerykanie wiedzieli,
    gdzie wcześniej pracował. Nie przeszkadzało im SB. Szkolenia
    przykrywkowe przechodził potem w Niemczech w 1996 r.

    Ostatnim miejscem pracy Jerzego było CBŚ, skąd na emeryturę przeszedł w
    2009 r. Odchodził z Brązowym Krzyżem Zasługi i Srebrną Odznaką Zasłużony
    Policjant. Napisał do szefa MSWiA, odwołując się z art. 8a ustawy
    dezubekizacyjnej. Może nie dosłownie, ale usłyszał, że 4 lata w SB
    przekreślają wszystko, co zrobił. Że to za dużo w stosunku do 28 lat
    całej służby. Nie pomogła nawet opinia z KGP, gdzie wyczerniono:
    pracował ze szczególnym narażeniem zdrowia i życia.

    Co by się stało, gdyby został zdemaskowany przez ,,Krakowiaka"? - To
    pytanie retoryczne - odpowiada. I dodaje: - Politycy ukarali mnie
    ustawą, uznali za człowieka niegodnego zaufania. Jak w takim razie
    należałoby teraz potraktować moje zeznania? W końcu po każdej
    zakończonej robocie byłem przez wiele godzin przesłuchiwany przez
    prokuratora.

    Wie, że ,,Krakowiak" wyszedł na wolność. - Tak zadecydował sąd, który
    musiał uwzględnić przepisy najkorzystniejsze dla skazanego. Mnie
    odmówiono prawa do procesu i obrony swojego imienia. Dlatego jeśli
    cokolwiek wyczuję, wykorzystam wszystkie swoje umiejętności. Będę się
    bronił - mówi. - Mam się dać zabić, by ktoś wygłosił mowę nad trumną,
    jaki to wspaniały oficer zginął w ramach zemsty środowiska
    przestępczego? Wtedy dopiero będę kimś?

    Nie pomogła opinia z KGP: pracował ze szczególnym narażeniem życia.
    --
    I love love

strony : [ 1 ]


Szukaj w grupach

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1